Niemieckie władze cały czas sprawdzają firmy motoryzacyjne w poszukiwaniu samochodów z nielegalnym oprogramowaniem. W związku z tym nie można wykluczyć sytuacji, w której kolejne pojazdy zostaną wycofane z rynku – oznajmił minister transportu Andreas Scheuer.
„Będziemy dalej przyglądać się sytuacji. Prowadzimy ciągły monitoring rynku”
– mówił dziennikowi „Handelsblatt” Scheuer.
W czerwcu ministerstwo transportu Niemiec poinformowało, że odkryto nielegalne oprogramowanie w samochodach firmy Mercedes-Benz. Sprawa dotyczy 774 tys. egzemplarzy w Europie. W związku z tym zwrócono się do koncernu Daimler o wycofanie z niemieckiego rynku ponad 200 tys. samochodów.
Scheuer zapewnił, że monitoringowi władz podlegają także firmy zagraniczne. Nie podał jednak o jakie marki chodzi. Dodał że w ich sprawie władze nie mogą podejmować samodzielnych działań.
„Sprawdzamy samochody innych producentów i okazuje się, że ich wyniki emisji spalin są czasami bardzo wysokie. Nie możemy jednak nic z tym zrobić ponieważ otrzymują certyfikacje w swoich krajach macierzystych. Taka sytuacja jest irytująca”
– powiedział niemiecki minister transportu.
W Niemczech za certyfikację samochodów odpowiada Federalny Urząd Motoryzacji (KBA). Instytucja ta była wielokrotnie krytykowane za wystawianie pozwoleń dla samochodów z silnikami Diesla, które nie spełniały norm emisji spalin. Urząd wydaje certyfikaty, które obowiązują na całym obszarze Unii Europejskiej.
Afera dieslowa wybuchła w 2015 roku w wyniku śledztwa Amerykańskiej Agencji Ochrony Środowiska (EPA), które zmusiło koncern Volkswagen do przyznania się do potajemnego zainstalowania tak zwanych urządzeń udaremniających w 11 mln pojazdów. Nielegalne oprogramowanie zaniżało poziom emisji szkodliwych tlenków azotu w warunkach laboratoryjnych; w normalnym użytkowaniu pojazdy przekraczały amerykańskie normy zanieczyszczeń nawet 40-krotnie.
Oprócz Volkswagena i Daimlera afera dieslowa objęła między innymi BMW oraz produkującą części samochodowe firmę Robert Bosch.