Afera dieselgate dotyczy najwyższych władz koncernu Volkswagen, które wiedziały i w pełni akceptowały działania mające na celu oszukanie klientów. To pozwala domniemywać, że w firmie panuje ogólne przyzwolenie na machlojki, a na pewne sprawy przymyka się oko. Nie zdziwiliśmy się zatem zbytnio, gdy dowiedzieliśmy się o bulwersujących perypetiach Pana Marcina, który przy zakupie nowego polo, zostawił u dealera VW swój stary samochód w rozliczeniu.
Auto było po poważnej kolizji, miało spawane podwozie oraz „tony” szpachli na większości elementów blacharskich. Problemu zapewne by nie było, gdyby Pan Marcin nie natknął się na nie przypadkowo w ogłoszeniu w którym dealer VW opisał je jako „bezwypadkową igłę”. W rozmowie telefonicznej i korespondencji mailowej, dealer wspomniał jedynie, że auto miało malowane drzwi po szkodzie parkingowej, ani słowa o poważnym wypadku w przeszłości.
Pan Marcin postanowił wyjaśnić sprawę i kilkukrotnie próbował dowiedzieć się, dlaczego powypadkowa przeszłość auta jest zatajana przez dealera VW. Otrzymał odpowiedź, że takie są procedury sprzedaży używanego samochodu, a klient jest informowany o powypadkowej historii auta dopiero w momencie zakupu(sic!). Dealer twierdził także, że „jesteśmy w Polsce, nie w Niemczech, tak się sprzedaje samochody”.
Cóż, to chyba nie wymaga komentarza. Zastanawiamy się co tak naprawdę znaczą dla Volkswagena słowa „uczciwość” i „rzetelność”, boimy się, że… nic.
Więcej informacji o sprawie znajdziecie na facebooku pana Marcina, link poniżej.
https://m.facebook.com/marcin.grabon.7/posts/1154322031291535